Jane Austen

Ogród Jane Austen

Vladimir Nabokov o Mansfield Park (część III)

Przedstawiam trzecią i ostatnią część wykładu Vladimira Nabokova poświęconego Mansfield Park, zamieszczoną w Wykładach o literaturze przetłumaczonych przez Zbigniewa Batko, i wydanych przez wydawnictwo Muza S.A. w roku 2000.

Z tej części można się dowiedzieć, jak bliska była Jane Austen, Karolowi Dickensowi, jak bardzo Vladimir Nabokov nie lubi stylu powieści epistolarnych, wreszcie obejmuje ona kilka refleksji nad stylem Jane Austen.

Życzę przyjemnej lektury, rozwijania artystycznej wrażliwości, słownika, wyobraźni i pamięci.

Mansfield Park (1814)

Vladimir Nabokov

część III

W trakcie dostojnych rozmyślań sir Thomasowi przychodzi do głowy, że byłoby nieźle, gdyby Fanny wyjechała na kilka miesięcy do rodziny w Portsmouth. Mamy luty 1809 roku i Fanny nie widziała rodziców od blisko dziewięciu lat. Stary Bertram jest bez wątpienia intrygantem. Pragnął, oczywista, by jechała chętnie, ale równie mocno pragnął, by nim się ta wizyta skończy, serdecznie zatęskniła za Mansfield Park. Chciał, aby pozostając jakiś czas z dala od luksusu i elegancji dworu, trochę otrzeźwiała, by ją to skłoniło do właściwej oceny owego stałego, a równie komfortowego domu, jaki został jej zaofiarowany. To znaczy domu Crawforda w Everingham, w hrabstwie Norfolk. Mamy tu zabawny fragmencik z panią Norris, która dochodzi do wniosku, że mogłaby skorzystać z faktu, iż sir Thomas opłaca karetę pocztową i pokrywa koszty podróży, i odwiedzić siostrę, panią Price, której nie widziała od lat dwudziestu. Ale skończyło się ku nieopisanej radości rodzeństwa, na tym, iż sobie uświadomiła, że przecież w tym właśnie okresie jest niezbędna w Mansfield [...].
W rzeczywistości uświadomiła sobie, że choć pojedzie do Portsmouth za darmo, będzie przecież musiała zapłacić za drogę powrotną, kazała więc biednej kochanej pani Price przeżyć zawód z powodu nie wykorzystanej okazji i w ten sposób zaczęło się następne dwudziestolecie nieobecności pani Norris u siostry.

Dość słaby fragment poświęca następnie autorka Edmundowi: Podróż do Portsmouth, wyjazd Fanny odbiły się w pewien sposób na projektach Edmunda. On również, podobnie jak ciotka, musiał się czegoś wyrzec dla Mansfield Park. Zamierzał teraz właśnie jechać do Londynu, nie mógł jednak zostawić matki i ojca akurat w momencie, gdy inni, od których zależał ich spokój i wygoda, wyjeżdżali. Z przykrością, którą odczuwał, ale z którą się nie obnosił, postanowił opóźnić o tydzień czy dwa swą tak bardzo wyglądaną podróż, która miała zdecydować o jego szczęściu. A zatem jego umizgi do panny Crawford raz jeszcze zostają opóźnione dla potrzeb fabuły.

Jane Austen, która wcześniej każe biednej Fanny odbyć rozmowy o Henrym najpierw z sir Thomasem, potem z Edmundem i wreszcie z Mary Crawford, rozsądnie eliminuje wszelkie rozważania na ten temat na czas podróży Fanny z Williamem do Portsmouth. Fanny i William opuszczają Mansfield Park w poniedziałek 6 lutego 1809 roku i już nazajutrz przybywają do Portsmouth, bazy morskiej na południu Anglii. Fanny wróci do Mansfield nie, jak planowano, po dwóch miesiącach, ale po trzech, 4 maja 1809 roku, kiedy skończy dziewiętnaście lat. Natychmiast po przybyciu do Portsmouth William wyrusza na morze, pozostawiając Fanny z rodziną. Gdyby sir Thomas znał wszystkie uczucia swej siostrzenicy, kiedy pisała pierwszy list do ciotki, nie miałby powodu do zmartwienia [...]

William wyjechał, a dom, w którym ją zostawił, był - Fanny nie mogła tego ukryć przed sobą - niemal pod każdym względem różny od tego, czego mogła pragnąć. Było to siedlisko hałasu, nieporządku i wszystkiego, co niestosowne. Nikt tu nie był na swoim miejscu, niczego nie robiono w należyty sposób. Nie mogła szanować swoich rodziców, jak na to liczyła. Co do ojca, nie miała specjalnych nadziei, ale nie przypuszczała, że aż tak zaniedbuje rodzinę i ma tak ordynarny sposób bycia, tak złe obyczaje [...] przeklinał, pił, był niechlujny i grubiański [...] ledwo ją zauważał, a jeśli, to tylko po to, by uczynić ją przedmiotem jakiegoś prostackiego żartu.

Rozczarowanie co do matki było jeszcze większe; tu liczyła na wiele, a nie znalazła nic. Owe tak miłe wyobrażenia, jaka to będzie dla matki ważna, okazały się płonne. Pani Price nie była jej nieżyczliwa, lecz Fanny, zamiast zyskiwać jej rosnące uczucie i zaufanie i stawać się coraz jej droższa, nigdy już nie spotkała się z większą matczyną serdecznością niż pierwszego dnia po przyjeździe. [...] [Matka] spędzała dni na powolnej krzątaninie, była ciągle, ale nieskutecznie zajęta, zawsze spóźniona i lamentująca nad tym spóźnieniem, ale nigdy nie próbowała zmienić swego sposobu życia. Pragnęła być gospodarna, ale brak jej było pomysłowości i systematyczności, niezadowolona ze służących, ale nie potrafiła ich wychować, kiedy zaś im pomagała czy karciła, czy pobłażała - nie umiała zdobyć ich szacunku.

Fanny przyprawia o ból głowy hałas, jaki panuje w domu, drażni ją ciasnota, brud, niesmaczne potrawy, flejtuchowata służąca, na którą ciągle uskarża się matka. Życie w nieustannym hałasie było dla osoby tak delikatnej i nerwowej jak Fanny złem. [...] TU każdy hałasował, każdy głos był donośny (z wyjątkiem może głosu matki, który przypominał cichy, monotonny głos lady Bertram, tylko był zdarty ustawicznym wyrzekaniem). Jeśli ktoś czegoś chciał, to krzyczał, a służące odkrzykiwały z kuchni swoje wyjaśnienia. Ustawicznie trzaskano drzwiami, biegano po schodach, wszystko robione było z łoskotem, nikt nie siedział spokojnie i żaden mówiący nie potrafił zapanować nad uwagą pozostałych. Tylko w swej siostrze, jedenastoletniej [czternastoletniej, pomyłka Nabokova, zob. s. 361 polskiego przekładu powieści; Z.B.] Susan, pokłada Fanny jakąś nadzieję na przyszłość i z zapałem oddaje się wpajaniu Susan zasad dobrego wychowania i nawyku czytania. Susan jest pojętną uczennicą i po niedługim czasie stwierdza, że uwielbia swą starszą siostrę.

Wyjazd Fanny do Portsmouth wpływa w istotny sposób na jednolitą strukturę powieści, która do tej pory, nie licząc naturalnej i niezbędnej na początku wymiany komunikatów pomiędzy Fanny i Mary Crawford, była przyjemnie wolna od tak często stosowanej w osiemnastowiecznych angielskich i francuskich powieściach wymiany informacji za pośrednictwem listów. Ale gdy Fanny zostaje z woli autorki odizolowana w Portsmouth, zauważa zmianę w strukturze powieści i teraz akcja rozwija się poprzez korespondencję, wymianę nowin. Mary Crawford napomyka w liście z Londynu, że Maria Rushworth zmieszała się bardzo na dźwięk imienia Fanny. Yates wciąż interesuje się Julią. Crawfordowie wybierają się 28 lutego na przyjęcie do Rushworthów. Mary zauważa też, że Edmund wolno jedzie, być może dlatego, że zatrzymały go obowiązki parafialne. Pewno jakaś stara kobieta w Thornton Lacey pragnie zostać nawrócona. Nie chcę myśleć, że mogłabym być zaniedbywana dla młodej.

Nieoczekiwanie pojawia się w Portsmouth Crawford, by podjąć ostatnią próbę podbicia serca Fanny. Ku jej uldze rodzina mobilizuje się na czas jego wizyty i zachowuje się wobec gościa całkiem przyzwoicie. Fanny dostrzega bardzo korzystne zmiany w postępowaniu i postawie Henry'ego. Crawford okazuje się zainteresowany swą posiadłością: Przedstawił się niektórym dzierżawcom, których jeszcze nie znał, oglądał chaty, o których istnieniu, choć stoją na jego gruncie, dotychczas nie wiedział. To wszystko przeznaczone było, i słusznie przeznaczone, dla uszu Fanny. Jakże było jej miło słuchać tak stosownych wypowiedzi. Uczynił w tym wypadku to, co powinien. Przyjaciel biednych i uciskanych! Nic nie mogło sprawić jej większej przyjemności i już miała mu rzucić pochwalne spojrzenie, kiedy ją spłoszył, dodając coś w tym sensie, że liczy, iż niedługo zdobędzie pomocnika, przyjaciela, przewodnika w każdym czy to w dobroczynnym, czy praktycznym dziele związanym z Everingham, kogoś kto uczyni Everingham i wszystko wokół niego czymś najbardziej w świecie kochanym.
Odwróciła się, pragnąc, żeby nie mówił takich rzeczy. Gotowa była przyznać, że on, być może, ma więcej dobrych cech, niż zwykła była sądzić. Zaczęła przypuszczać, iż jest możliwe, by okazał się w końcu dobrym człowiekiem [...]. Pod koniec jego wizyty [...] uznała, że ogromnie się poprawił od czasu, kiedy go ostatnio widziała; był o wiele łagodniejszy, bardziej uprzejmy, bardziej zważał na cudze uczucia niż kiedykolwiek w Mansfield; nigdy jej się nie wydał taki miły, taki p r a w i e miły; zachowywał się w stosunku do jej ojca nienagannie i było coś szczególnie ujmującego i stosownego w uwadze, jaką darzył Susan. Poprawił się zdecydowanie. [...] ale nie było tak źle, jak można by przypuszczać; ile przyjemności sprawiła jej rozmowa o Mansfield!. Henry, poważnie zaniepokojony stanem jej zdrowia, nalega, żeby Fanny, jeśli tylko poczuje osłabienie, dała znać jego siostrze, a wtedy oboje przyjadą zabrać ją z powrotem do Mansfield. Tu i ówdzie pojawiają się sugestie, że jeśli Edmund poślubi Marię, a Henry wytrwa w swej postawie człowieka czułego i taktownego, Fanny ostatecznie wyjdzie za niego.

* * *

Pukanie listonosza zastępuje bardziej subtelne rozwiązania strukturalne. Powieść, która zaczyna zdradzać oznaki swoistej dezintegracji, coraz częściej posługuje się łatwą, epistolarną formą. Te ucieczki w łatwiznę to widomy znak pewnego znużenia ze strony autorki. Z drugiej strony właśnie teraz następuje najbardziej szokujące wydarzenie w książce. Z utrzymanego w plotkarskim tonie listy Mary, dowiadujemy się, że Edmund był w Londynie i że jej tutejsi przyjaciele są pod ogromnym wrażeniem jego wyglądu: prawdziwy dżentelmen. Pani Fraser (nie najgorszy sędzia) twierdzi, że zna w Londynie tylko trzech mężczyzn, którzy tak się noszą, tak są przystojni i wysocy, a muszę przyznać, że kiedy tu obiadował onegdaj, nikt nie mógł się z nim równać, a siadło nas do stołu szesnaście osób. Na szczęście nie robi się dzisiaj dystynkcji w stroju, który mówiłby sam za siebie, ale... ale... ale.... Henry wybiera się do Everingham w jakiejś sprawie, którą Fanny aprobuje, ale dopiero po przyjęciu, które wydają Crawfordowie. Spotyka się z Rushworthami, czego - mówiąc prawdę - wcale nie żałuję i nawet jestem troszeczkę ciekawa, a sądzę, że on też, choć się do tego nie przyznaje. Jest dla nas oczywiste, że Edmudn wciąż się nie oświadczył, a jego ślamazarność zakrawa na farsę. Upływa siedem tygodni z dwóch miesięcy, jakie ma spędzić Fanny w Portsmouth, zanim przychodzi list od Edmunda z Mansfield. Edmund jest wyraźnie zdegustowany zachowaniem nadmiernie jej zdaniem ożywionej Mary Crawford i jej londyńskim towarzystwem. Moje nadzieje są o wiele słabsze. [...] Kiedy sobie pomyślę o jej ogromnym przywiązaniu do Ciebie, a również o jej rozumnym, prawym zachowaniu jako siostry, wydaje mi się zupełnie inną istotą [niż jest tu, wśród londyńskich przyjaciół], zdolną do szlachetności, i gotów jestem wyrzucać sobie zbyt ostrą ocenę jej żartobliwego zachowania. Nie jestem w stanie wyrzec się jej, Fanny. To jedyna kobieta na świecie, o której mogę myśleć jako o żonie. Edmund nie może zdecydować, czy powinien się oświadczyć listownie, czy też zaczekać do powrotu Mary do Mansfield w czerwcu. Ogólnie biorąc, list nie zachwyca Fanny. Na przyjęciu u pani Fraser Edmund spotyka Crawforda. Coraz bardziej podoba mi się to, co widzę i co o nim słyszę. Ani śladu wahania. Dobrze wie, czego chce, i działa zgodnie z podjętą decyzją - to nieoceniona zaleta. Trudno mi było patrzeć na niego i moją starszą siostrę, kiedy byli razem w pokoju, nie wspominając tego, co mi niegdyś powiedziała, i przyznaję, że nie było to przyjacielskie spotkanie. Ona okazywała wyraźny chłód. Ledwo ze sobą rozmawiali. Zauważyłem, że cofnął się zdumiony, i przykro mi było, iż pani Rushworth może się gniewać za niegdysiejszy rzekomy afront uczyniony pannie Bertram. Wielki zawód sprawia Fanny wiadomość, że sir Thomas nie będzie mógł przyjechać po nią wcześniej niż po Wielkiejnocy, kiedy to wybierze się w interesach do Londynu (a więc o miesiąc później niż pierwotnie zaplanowali).

Reakcja Fanny na wyznania zakochanego Edmunda wyrażona jest w formie podobnej temu, co nazywamy dziś strumieniem świadomości lub monologiem wewnętrznym, a więc w formie, która zostanie tak wspaniale wykorzystana przez Jamesa Joyce'a sto pięćdziesiąt lat później [pomyłka Nabokova - powieść Austen powstała w 1814 roku, Ulisses w 1922; Z.B.]. Doprawdy, Edmund wyprowadził ją z równowagi, była na niego niemal zła i gniewna. 'Nic dobrego nie przyjdzie z tego zwlekania - mówiła sobie. - Czemu dotąd tego nie załatwił? Jest zaślepiony i nic nie zdejmie mu bielma z oczu, nic tego zrobić nie jest w stanie, jeśli miał prawdę przed oczyma tak długo i nie potrafił jej dostrzec. Ożeni się z nią i będzie biedny i nieszczęśliwy. Niech Bóg nie dopuści, by pod jej wpływem przestał być godny szacunku'. Przejrzała list jeszcze raz. 'Taka do mnie przywiązana! Wszystko to bzdury. Ona nie kocha nikogo prócz siebie i swojego brata. Przyjaciółki, które od lat sprowadzają ją na manowce! Też! Równie dobrze ona może je sprowadzać na manowce! Wszystkie pewnie deprawują się nawzajem, ale jeśli one bardziej lubią ją niż ona je, to mniej jej mogą zaszkodzić - chyba tylko pochlebstwami. 'Jedyna na świecie kobieta, o której może myśleć jak o żonie'. W to głęboko wierzę. To jest uczucie, które zapanowało nad całym jego życiem. Czy ona go przyjmie, czy odrzuci, sercem poślubił ją na wieki. 'Utratę Mary muszę uważać jako równoznaczną z utratą Crawforda i Fanny'. Edmundzie! Nie znasz mnie. Tych rodzin nic nigdy by nie łączyło, gdybyś ty ich nie łączył! Och, pisz sobie, pisze! Załatw to szybko! Niech będzie koniec tej niepewności. Załatw, skończ, wydaj na siebie wyrok'.
Te uczucia zbyt bliskie były złości, by mogły długo stanowić istotę monologów Fanny. Wkrótce zmiękła nieco i zrobiło się jej żal.

Od lady Bertram dowiaduje się Fanny, że Tom poważnie się rozchorował i choć zaniedbany przez londyńskich przyjaciół był w bardzo kiepskim stanie, przewieziono go do Mansfield. Choroba Toma nie pozwala Edmundowi napisać listu z oświadczynami do panny Crawford; oto kolejna z licznych przeszkód, które Edmund zdaje się sam piętrzyć na drodze do ich związku. W liście panny Crawford zawarta jest sugestia, że posiadłość Bertramów byłaby w lepszych rękach, gdyby należała do Edmunda, nie do sir Thomasa. Dowiadujemy się też, że Henry widywał się ostatnio często z panią Rushworth, ale Fanny nie powinno to niepokoić. Czytając ten list, Fanny czuje niesmak. Zasypuje ją cała lawina listów, w których mowa o Tomie, a także o Marii. Wreszcie panna Crawford przysyła list, w którym uprzedza ją o szokującej pogłosce, jaka krąży po Londynie: Doszła mnie w tej chwili oszczercza plotka i piszę, Fanny kochana, przestrzegając Cię, żebyś jej nie dała najmniejszej nawet wiary, gdyby się rozeszła poza Londynem. To jakaś pomyłka, wierzaj mi, wszystko się za dzień, dwa wyjaśni, a w każdym razie Henry jest niewinny, i pomimo chwilowej etourderie nie myśli o nikim innym prócz Ciebie. Nie mów nikomu ani słowa - nie słuchaj nikogo, nie snuj domysłów, nie szeptaj z nikim, póki znów nie napiszę. Jestem pewna, że wszystko zostanie zatuszowane, a jedynym dowiedzionym faktem będzie szaleństwo Rushwortha. Jeśli wyjechali, to głowę bym dała, że pojechali do Mansfield Park, razem z Julią. Czemu nie pozwoliłaś nam przyjechać do Ciebie? Żebyś tego nie żałowała w przyszłości! Twoja itd..

Fanny stoi przez chwilę osłupiała, nie rozumiejąc właściwie, co się stało. Dwa dni później siedzi w saloniku, gdzie słoneczne promienie zamiast dodawać jej otuchy, pogłębiały tylko melancholię, słońce bowiem wydawało się czymś zupełnie innym tu, w mieście, niż na wsi. Tu rzucało jedynie blask, duszny, mdły blask, uwidaczniający tylko plamy i kurz, które inaczej spałyby spokojnie. Słońce w mieście nie przynosiło ani wesołości, ani zdrowia. Siedziała w światłości natrętnego gorąca, w chmurze ruchomego kurzu, a wzrok jej mógł się jedynie przenosić ze ścian, na których rysowała się głowa jej ojca, do stołu porysowanego i pobrużdżonego przez jej braci, na którym stała taca, nigdy nie doczyszczona porządnie, filiżanki i spodeczki ze smugami po myciu, mleko - mieszanina pyłków pływających w rozwodnionej niebieskości oraz chleb z masłem z każdą chwilą jeszcze bardziej rozmiękły niż był, kiedy go wyprodukowały ręce Rebeki. W tym brudnym i zakurzonym pokoju docierają do niej brudne wieści. Ojciec przynosi jej notkę z gazety, z której wynika, że Maria Rushworth opuściła dom swego małżonka w towarzystwie Henry'ego Crawforda i oboje udali się w niewiadomym kierunku. Warto zauważyć, że przeczytać taką informację w gazecie to w sensie technicznym to samo, co dowiedzieć się wszystkiego z listu. Jest to wciąż forma epistolarna.

Akcja nabiera teraz szaleńczego impetu. W liście z Londynu Edmund donosi, że po wiarołomnej parze zaginął wszelki ślad, ale tymczasem na rodzinę spadł kolejny cios: Julia uciekła z Yatesem do Szkocji. Edmund zapowiada rychły przyjazd do Portsmouth po Fanny; nazajutrz ma ją zabrać razem z Susan do Mansfield Park. Kiedy przyjeżdża, uderza go zmiana w wyglądzie Fanny. Edmund [...] nieświadom codziennych uciążliwości jej rodzinnego domu, przypisywał wszystko ostatnim wypadkom, ujął jej rękę i powiedział cicho, ale z przejęciem: - Nic dziwnego, musisz to przeżywać, musisz cierpieć. Jak mężczyzna, który cię kochał, mógł cię opuścić! Ale twoje... twoje uczucie było świeże w porównaniu z... Fanny, pomyśl o mnie!. Najwyraźniej zdaje sobie sprawę z tego, że musi zerwać z Mary Crawford z powodu skandalu. Gdy tylko pojawia się w Porstmouth przyciska ją [Fanny] do serca, mówiąc tylko te zrozumiałe słowa: - Moja Fanny, jedyna teraz moja siostra... moja jedyna pociecha.

Interludium Portsmouth - trzy miesiące z życia Fanny - minęły wreszcie, skończyła się także epistolarna forma powieści. Jesteśmy, że tak powiem, z powrotem w punkcie wyjścia, tyle że z gry zostają wyeliminowani Crawfordowie. Gdyby miss Austen chciała przedstawić wszystkie te ucieczki i zdrady w takiej samej bezpośredniej formie i z takimi szczegółami, jak to uczyniła, opisując zabawy i flirty w Mansfield Park przed wyjazdem Fanny do Portsmouth, musiałaby praktycznie napisać następne liczące pięćset stron tomisko. Epistolarna forma pomogła jej w tym miejscu podeprzeć strukturę powieści, ale nie ulega wątpliwości, że zbyt wiele zostało powiedziane poza sceną i że cała ta historia z listami, czyli metoda marszu na skróty, nie przedstawia wielkiej wartości artystycznej.

* * *

Zostały nam jedynie dwa rozdziały, a te dwa rozdziały to nic innego, jak tylko proces sprzątania po wszystkim sceny. Niejako pośrednio dowiadujemy się, że pani Norris, wstrząśnięta postępkiem Marii i rozwodem, który wkrótce kładzie kres zainspirowanemu przez nią i napawającemu ją taką dumą małżeństwu, zmienia się radykalnie - w istotę cichą i obojętną na wszystko, co się wokół niej dzieje - i wyjeżdża za granicę, aby zamieszkać z Marią w położonym na odludziu domu. Nie pokazuje nam się tej przemiany wprost, a zatem zapamiętujemy panią Norris jako figurę groteskową. Edmund traci w końcu złudzenia co do osoby panny Crawford. Nie wykazuje ona żadnej zdolności oceny moralnego aspektu ostatnich zdarzeń i kwituje to, co zrobili jej brat i Maria, słowem szaleństwo. Edmund jest wstrząśnięty. Słuchać, jak kobieta, która... nazwać to jedynie szaleństwem! Tak o tym swobodnie, nieprzymuszenie, tak chłodno dyskutować?... Żadnego wstrętu, przerażenia, żadnej kobiecej... czy powinienem to mówić?... Żadnej płynącej ze skromności odrazy... Oto czego może dokonać świat. Gdzież bowiem, Fanny, znaleźlibyśmy kobietę równie bogato wyposażoną przez naturę?... Zepsuta, zepsuta!.
Fanny, to, co ona potępiła, to było wykrycie występku, a nie sam występek - mówi Edmund zdławionym głosem. Przytacza Fanny pełne oburzenia eksklamacje Mary: Czemuż ona [Fanny] go nie chciała? To wszystko jej wina! Prostaczka! Nigdy jej nie wybaczę! Gdyby go przyjęła, tak jak przyjąć powinna, byliby teraz tuż przed ślubem, a Henry byłby zbyt szczęśliwy i zajęty, żeby szukać innej. Nie starałby się przywrócić dobrych stosunków z panią Rushworth. Wszystko skończyłoby się na stałym flircie, na corocznych spotkaniach w Southerton i Everingham. Wreszcie Edmund dodaje: Ale czar prysnął. Przejrzałem. Opowiada też, jak zdumiało go podejście Mary do całej sprawy, a zwłaszcza wyrażona przez nią nadzieja, że jeśli sir Thomas nie będzie się wtrącał, Henry ożeni się z Marią: [...] zaczerwieniła się mocno. [...] Roześmiałaby się, gdyby mogła. Odpowiedziała mi czymś w rodzaju śmiechu: 'Doprawdy, całkiem niezły wywód! Czy to część pańskiego kazania? W takim tempie szybko pan nawróci wszystkich w Mansfield i Thornton Lacey, a kiedy usłyszę o panu po raz wtóry, to jako o słynnym kaznodziei, może w jakim wielkim stowarzyszeniu metodystów albo misjonarzy w dalekich krajach'. Edmund żegna Mary i wychodzi z pokoju. Uszedłem kilka kroków, kiedy usłyszałem, jak drzwi się za mną otwierają. 'Panie Bertram', powiedziała. Odwróciłem się. 'Panie Bertram', powiedziała z uśmiechem, ale ten uśmiech nie pasował do odbytej przed chwilą rozmowy, szelmowski, żartobliwy uśmiech, proszący, bym wrócił i dał się ułagodzić - tak mi się przynajmniej wydawało. Oparłem się jej; oparłem się impulsywnie i szedłem dalej. Od tego czasu niekiedy żałuję, żem nie wrócił, ale wiem, że postąpiłem słusznie; i taki był koniec naszej znajomości. Pod koniec rozdziału Edmund zarzeka się, że nigdy się nie ożeni - ale czytelnik wie swoje.

W ostatnim rozdziale występek zostaje ukarany, cnota sprawiedliwie nagrodzona i grzesznicy się nawracają.
Yates ma większy majątek i mniej długów, niż się obawiał sir Thomas, a zatem zostaje przyjęty do rodziny.
Tom odzyskuje zdrowie - fizyczne i moralne. Sporo wycierpiał. Nauczył się myśleć. Pojawia się ostatnia aluzja do wątku sztuki teatralnej. Tom czuje się współodpowiedzialnym za skandaliczny romans pomiędzy siostrą i Crawfordem, gdyż dopuścił do niebezpiecznie poufałych stosunków przy swoim niechwalebnym teatrze - świadomość ta pozostawiła silny ślad w jego umyśle, a to, u człowieka dwudziestosześcioletniego, nie pozbawionego rozsądku i przebywającego w dobrym towarzystwie, przyniosło dobre rezultaty. Stał się taki, jak być powinien, pomocny ojcu, spokojny, solidny, żyjący nie tylko dla siebie.

Sir Thomas uświadamia sobie, jak błędny był jego osąd w wielu sprawach, zwłaszcza zaś jego plan edukacji córek: [...] zabrakło w nim zasad, czynnych zasad - oświadcza.

Pan Rushworth zostaje ukarany za swoją głupotę i pewnie znów zostanie wystrychnięty na dudka, jeśli się powtórnie ożeni.
Maria i Henry, cudzołożna para, rozstają się, oboje nieszczęśliwi.
Pani Norris wyjeżdża z Mansfield, żeby poświęcić się nieszczęsnej Marii. Urządzono im siedzibę za granicą - daleko i na uboczu, gdzie, zamknięte, niemal bez towarzystwa, jedna - nie kochająca, druga - bezrozumna, musiały być, mając takie usposobienie, karą nawzajem dla siebie.

Julia, jako ta, która tylko naśladowała Marię, uzyskuje wybaczenie.
Henry Crawford, którego zniszczyła wczesna niezależność finansowa i zły przykład domowy, nieco zbyt długo pozwalał sobie na zaspokajanie swej próżności w kolejnych wybrykach i z zimną krwią. [...] Gdyby trwał uczciwie w swych zamiarach, Fanny byłaby jego nagrodą, i to dobrowolną nagrodą, daną mu w jakiś czas po ślubie Edmunda i Mary. Ale widoczny chłód, z jakim powitała go Maria, gdy się spotkali w Londynie, wstrząsnął nim do głębi. Nie mógł znieść, że odtrąca go kobieta, której wszystkie uśmiechy były na jego zawołanie; musi uczynić wysiłek i zlikwidować te zuchwałe świadectwa urazy; to przecież tylko gniew z powodu Fanny; musi go pokonać i sprawić, by pani Rushworth traktowała go tak, jak niegdyś Maria Bertram. Świat traktuje postępujących skandalicznie mężczyzn bardziej pobłażliwie niż kobiety, ale mamy podstawy sądzić, że myślący człowiek, jakim był Henry Crawford, ściągnął na siebie dość strapienia i powodów do żalu; strapienia, które musiało się czasem przeradzać w pretensje do samego siebie, oraz żalu, który niekiedy zmieniał się w rozpacz - że tak odpłacił za gościnność, tak zniszczył rodzinny spokój, w taki sposób utracił najbardziej godną szacunku i najcenniejszą znajomość i kobietę, którą rozumnie i namiętnie kochał.

Panna Crawford będzie odtąd mieszkać z Grantami, którzy przeprowadzili się do Londynu: Mary zaś w ciągu ostatniego półrocza dosyć już przebywała ze swoimi przyjaciółmi, dosyć miała próżności, ambicji, miłości i zawodów, by nie łaknąć szczerej dobroci serca swojej siostry i rozumnego spokoju jej obejścia. Mieszkały razem, a kiedy doktor Grant doznał apopleksji i umarł - w skutek zjedzenia trzech wielkich oficjalnych kolacji w jednym tygodniu - dalej mieszkały razem, gdyż Mary, choć zdecydowana, że nigdy więcej nie zwiąże się uczuciowo z kimś, kto jest młodszym bratem, długo nie mogła znaleźć wśród dziarskich przedstawicieli sławnych rodów lub próżniaczych przyszłych spadkobierców, jacy stawali na usługi jej oraz jej dwudziestu tysięcy funtów - nikogo, kto odpowiadałby jej ukształtowanemu w Mansfield gustowi, nikogo, czyj charakter i wychowanie pozwalałyby liczyć na domowe szczęście, jakie tam nauczyła się cenić, czy też potrafiłaby definitywnie wybić jej Edmunda Bertrama z głowy.

Edmund znajduje w osobie Fanny idealną żonę, choć jest w tym lekki akcent kazirodztwa. Ledwie zdążył odżałować i przestał tłumaczyć Fanny, że jest absolutnie niemożliwe, by mógł kiedykolwiek spotkać drugą taką kobietę, zaczęło mu świtać w głowie, że kobieta całkiem od Mary odmienna mogłaby się również nadać - albo nawet i lepiej; że Fanny staje się równie droga i potrzebna, wraz ze swym uśmiechem i swoim zachowaniem, jak niegdyś Mary Crawford, i że może miałby szansę i spróbował ją przekonać, że jej gorące, siostrzane uczucie mogłoby stanowić dostateczny fundament małżeńskiej miłości. [...] Niech nikt nie wyobraża sobie, że potrafi oddać uczucie młodej kobiety, która otrzymała wyznanie miłości, o jakim niemal nie pozwala sobie marzyć.

Lady Betram ma teraz Susan, która zastępuje jej Fanny jako stacjonarna siostrzenica, a zatem motyw Kopciuszka się nie kończy. Wydaje się, że przy tylu zaletach, tak szczerze kochając, przy dostatku przyjaciół i pieniędzy - młodzi kuzyni mają na tyle zapewnione szczęście, na ile można go być pewnym na tej ziemi. Byli jak stworzeni do domowego życia - przywiązani do wiejskich radości, założyli dom ciepły i spokojny; aby ten piękny obraz był pełny - otrzymali prebendę Mansfield, która zwolniła się po śmierci pastora Granta, akurat wtedy, kiedy już na tyle długo byli małżeństwem, by zapragnąć większych dochodów i odczuwać oddalenie od ojcowskiego domu jako dolegliwość.
Przenieśli się wówczas do Mansfield, a tamtejsza plebania, do której, gdy zajmowali ją kolejni mieszkańcy, Fanny zawsze udawała się z przykrym uczuciem niechęci lub lęku, wkrótce stała się tak droga jej sercu, a w jej oczach tak absolutnie doskonała, jak od dawna wszystko, co znajdowało się w polu widzenia i pod skrzydłami dworu Mansfield Park.
Jest osobliwym dysonansem to, że po rozegraniu się całej historii tak szczegółowo opowiedzianej przez autorkę, życie wszystkich bohaterów powieści potoczyło się tak gładko. Bóg, że tak powiem, bierze sprawy w swoje ręce.

* * *

Omawiajac zagadnienie metody pisarskiej zastosowanej przez Jane Austen, warto zauważyć, że są w Mansfield Park pewne cechy (zauważalne także w innych powieściach tej autorki), które odnajdziemy, znacznie bardziej rozwinięte, w Samotni Dickensa (i również w innych jego książkach). Trudno to uznać za dowód bezpośredniego wpływu Austen na Dickensa. Owe rysy mają w obu przypadkach charakter komediowy - komedii obyczajowej, ściśle biorąc - i są typowe dla sentymentalnych powieści XVIII i XIX wieku.

Pierwszą cechą wspólną dla Jane Austen i Dickensa jest wybór młodej dziewczyny - Kopciuszka, podopiecznej, guwernantki itp. - jako czynnika przesiewającego. To jej oczami widzimy inne postacie.

W drugim punkcie związek ten jest raczej dziwny - i uderzający. Jest to stosowana przez Austen metoda wyposażania antypatycznych lub mniej sympatycznych postaci w jakąś groteskową cechę lub jakiś charakterystyczny drobiazg w ich zachowaniu, sposobie bycia lub postawie i przywoływanie go za każdym razem, kiedy taka postać się pojawia. Dwa jaskrawe przykłady to pani Norris i jej stosunek do spraw pieniężnych oraz lady Bertram ze swoim nieodłącznym mopsem. Austen wprowadza w tym względzie pewną różnorodność dzięki zmianom, że to ujmę, oświetlenia, które sprawiają, że w miarę zwrotów akcji postawa tego czy innego bohatera nabiera nowego kolorytu, ale zasadniczo te komiczne postacie dźwigają w powieści swoje śmiesznostki od sceny do sceny, tak jak robiłyby to w sztuce teatralnej. Przekonamy się [PAK: chodzi o kolejny wykład Nabokova], że Dickens stosuje tę samą metodę.
Trzeci punkt, na jaki chciałbym zwrócić uwagę, dotyczy scen rozgrywających się w Portsmouth. Gdyby Dickens był pierwszy, powiedzielibyśmy, że rodzina Price'ów jest typowo dickensowska i że ich dzieci zgrabnie łączą Mansfield Park z motywem dzieci przewijającym się w Samotni.

* * *

Niewiele spośród bardziej wyróżniających się elementów stylu Jane Austen wartych jest omówienia. Jej opisy są mało efektowne. Choć tu i ówdzie maluje wdzięcznie obrazy ze słów delikatnymi pociągnięciami pędzelka na płytce z kości słoniowej (jak sama to określiła), opisom pejzażu, gestów, barw i tak dalej brakuje rozmachu. Szokiem jest przejście do hałaśliwego, rozbuchanego, krzepkiego Dickensa po spotkaniu z delikatną, filigranową, subtelną i bledziutką Jane, która rzadko posługuje się porównaniami i metaforami. Do rzadkości należą takie fragmenty, jak opis morza w Portsmouth, które tańczyło radośnie i uderzało o wały. Nieczęste są też zresztą tak konwencjonalne lub zużyte metafory, jak kropla wody z fragmentu poświęconego porównaniu domu Price'ów z domem Bertramów: Jeśli zaś idzie o drobne irytacje, powodowane niekiedy przez ciotkę Norris, były krótkie i błahe, jak kropla wody w oceanie, w porównaniu z panującym tutaj nieustannym zamętem. Autorka robi właściwy użytek z imiesłowów (takich jak śmiejąc się, patrząc itp.) w opisach zachowań i gestów, używa też określeń w rodzaju z figlarnym uśmiechem, ale wprowadza je w nawiasach, jakby to były didaskalia. Tej akurat sztuczki nauczyła się Austen u Samuela Johnsona, ale w Mansfield Park jest to chwyt bardzo na miejscu, gdyż cała powieść przypomina sztukę teatralną. Zapewne także pod wpływem Johnsona stosuje autorka konstrukcje i intonacje właściwe mowie zależnej, jak w rozdziale szóstym, gdzie opisuje słowa Rushwortha skierowane do lady Bertram. Akcja i charakterystyka realizują się poprzez dialog i monolog. Doskonałym tego przykładem jest wygłaszana w pozycji właścicielki przemowa Marii do gości, kiedy całe towarzystwo zbliża się do Sotherton, jej przyszłego domu: Teraz nie będzie już wyboistych dróg, panno Crawford, przykrości się skończyły. Reszta drogi jest taka, jak być powinna, pan Rushworth ją zrobił po odziedziczeniu majętności. Tu zaczyna się wioska. Te chaty to doprawdy wstyd. Wieża kościelna uważana jest za wyjątkowo ładną. Rada jestem, że kościół leży tak blisko dworu, jak to bywa w wielu starych siedzibach. Dzwony muszą być strasznym utrapieniem. Plebania wygląda całkiem schludnie, a pleban i jego żona to, jak słyszę, bardzo przyzwoici ludzie. A to przytułki, zbudowane przez kogoś z rodziny. Na prawo dom rządcy, podobno bardzo porządny człowiek. Teraz dojeżdżamy do portierni przy bramie, ale mamy jeszcze milę drogi przez park.

Austen używa też, zwłaszcza opisując reakcje Fanny, chwytu, który nazywam ruchem konika szachowego, czyli manewru polegającego na nagłym uskoku w jedną lub drugą stronę na szachownicy zmiennych emocji bohaterki. Fanny również odczuła ulgę i również była jej świadoma, lecz mając o tyle wrażliwszą naturę, czuła, że jest niewdzięczna [tu ruch konika]; martwiła się tym, że nie potrafi się martwić. Zanim Fanny zostaje zaproszona, by wziąć udział w wyprawie do Sotherton, bardzo pragnie zobaczyć aleję, póki drzewa nie są jeszcze ścięte, ale ponieważ droga jest zbyt daleka, by mogła się tam wybrać konno, zwraca się do Edmunda: Och, trudno. Kiedy je zobaczę [ruch konika], opowiesz mi, co zostało zmienione. Krótko mówiąc, dzięki jego opisowi będzie mogła zobaczyć aleję niezmienioną. W innym miejscu, gdy Mary Crawford zauważa, że listy jej brata Henry'ego, który wyjechał do Bath, są bardzo krótkie, Fanny mówi: Kiedy znajdą się daleko od całej rodziny - powiedział Fanny [ruch konika], czerwieniąc się na myśl o Williamie - potrafią pisać długie listy. Nie uświadamia sobie, że jest zazdrosna, gdy Edmund zaleca się do Mary, i nie użala się nad sobą, ale kiedy podczas rozdziału ról Julia wychodzi rozgniewana z pokoju, widząc, że Henry faworyzuje Marię, dowiadujemy się, że Fanny szczerze żałowała Julii [ruch konika], zdając sobie sprawę, że przyczyną jej oburzenia jest zazdrość. Wahając się, czy zagrać w sztuce, która daleka jest od ideałów prawdy i czystości, skłonna była kwestionować [ruch konika] rzetelność i czystość swych skrupułów. Jest taka rada, kiedy zostaje zaproszona na kolację do państwa Grantów, ale od razu zadaje sobie pytanie [ruch konika]: Z czego też mam być rada? Czyżbym nie wiedziała na pewno, że usłyszę tam albo zobaczę coś, co sprawi mi przykrość. Kiedy wybiera naszyjnik, wydaje jej się, że jeden [...] podsuwany jest jej częściej niż inne, i wyobraża sobie, że wybierając ten, bierze to [ruch konika], co panna Crawford najmilej pragnie zachować.

Wybija się wśród elementów stylu Austen to, co nazywam specjalnymi dołeczkami, a co pisarka osiąga, wprowadzając jak gdyby ukradkiem do zdania, pomiędzy dwie części zwykłego informacyjnego stwierdzenia, nutę subtelnej ironii. Wyróżnię kursywą to, co uważam za kluczowe frazy tego rodzaju. [PAK: że cytaty wyróżniono kursywą, używam pogrubienia] List uraził i rozgniewał panią Price; w jej gorzkiej odpowiedzi, w której mowa była o obu siostrach, znalazły się tak lekceważące uwagi na temat dumy sir Thomasa, że pani Norris w żaden sposób nie mogła ich zachować dla siebie, co na długo położyło kres wszelkim kontaktom obu rodzin.

I dalej o siostrach: Mieszkały tak daleko, obracały się w tak różnych kręgach, że w ciągu następnych jedenastu lat trudno im było nawet słyszeć o wzajemnym istnieniu, toteż sir Thomasowi wydawało się zdumiewające, iż pani Norris może co pewien czas informować ich gniewnym głosem, że Fanny znowu powiła dziecko. Kiedy młodsza Fanny zostaje przedstawiona dzieciom Bertramów, okazuje się, że Zbyt często jednak bywały w towarzystwie i słuchały komplementów, by zachować wrodzoną nieśmiałość, nabierały więc pewności siebie, w miarę jak stwierdzały całkowity jej brak u małego gościa, i wkrótce już ze spokojną obojętnością przyglądały się jej buzi i sukience. Nazajutrz dwie córki Bertramów doszły do wniosku, że jest uboga, skoro ma tylko dwie szarfy i nigdy nie uczyła się francuskiego, kiedy zaś stwierdziły, że duet, jaki zechciały łaskawie jej zagrać, zrobił na niej niewielkie wrażenie, nie pozostało nic innego, jak obdarować ją hojnie zabawkami, na jakie same nie miały ochoty, i zostawiwszy ją samej sobie, zająć się najnowszą ulubioną rozrywką [...]. Lady Bertram całymi dniami przesiadywała w pięknej sukni na kanapie, szydełkując jakąś długą, ani ładną, ani pożyteczną robótkę, bardziej zajęta swym mopsem niż dziećmi... Możemy nazwać takie zdanie zdaniem z dołeczkiem, widzimy bowiem, jak autorka uśmiecha się z lekką ironią i na jej bladym policzku dziewicy pojawia się uroczy dołeczek.

Innym elementem jest coś, co nazywam epigramatyczną intonacją, czyli pewna lapidarność w inteligentnym wyrażaniu z lekka paradoksalnych myśli. Jest to oszczędne, lecz czułe, oschłe, a melodyjne, gęste, a jednak przejrzyste i jasne. Przykładem może być opis dziesięcioletniej Fanny, która przyjeżdża do Mansfield: Na swój wiek niedużą, bez rumieńców na policzkach czy jakichkolwiek oznak urody, ogromnie nieśmiała, pragnąca skryć się przed ludzką uwagą, wydawała się nieporadna, lecz nie było w niej pospolitości; głos miała słodki, a gdy mówiła, buzia jej wydawała się całkiem ładna. W pierwszych dniach pobytu ze strony Toma nie musiała cierpieć nic ponad żarty, jakie siedemnastoletni chłopiec uważa za właściwe wobec dziesięcioletniego dziecka. Wkraczał w życie pełen werwy, ze wszystkimi liberalnymi skłonnościami pierworodnego. [...] Życzliwość, jaką okazywał kuzynce, odpowiadała jego sytuacji i prawom: dawał jej ładne prezenty i śmiał się z niej. Pannę Crawford zaraz po przyjeździe fascynuje wprawdzie starszy syn sir Thomasa, ale [...] na korzyść damy trzeba powiedzieć, że choć [Edmund] nie był światowcem ani starszym bratem, choć nie znał sztuki pochlebstwa i nie znajdował rozrywki w mówieniu o niczym - zaczynał się jej podobać. Czuła, że tak jest, choć się tego nie spodziewała i nie bardzo potrafiła zrozumieć, nie był bowiem miły w pospolitym tego słowa znaczeniu, nie gadał byle czego, nie prawił komplementów, jego zdanie było niewzruszone, a grzeczności - spokojne i niewyszukane. Może w jego szczerości, powadze i niezależności krył się jakiś urok, który panna Crawford umiała odczuć, choć nie umiała go sobie uzmysłowić. Zresztą niewiele o tym myślała; chwilowo było jej dobrze, lubiła go mieć przy sobie - i tyle.

Podobny styl nie jest wynalazkiem Austen, nie wynaleziono go nawet w Anglii: podejrzewam, że w rzeczywistości wywodzi się z literatury francuskiej, gdzie jest obficie reprezentowany w prozie XVIII i początków XIX wieku. Austen nie znała francuskiego, ale uzyskała epigramatyczny rytm dzięki stosowaniu żywego, precyzyjnego i eleganckiego stylu, jaki był wówczas modny. Operuje nim jednak perfekcyjnie.

* * *

Styl to nie narzędzie, nie metoda, nie kwestia samego doboru słów. Jako coś więcej niż to wszystko razem, styl jest wewnętrznym komponentem lub cechą charakterystyczną osobowości autora. A zatem kiedy mówimy o stylu, rozumiemy przez to niepowtarzalną naturę konkretnego artysty i sposób, w jaki ta natura wyraża się w jego twórczości. Jest rzeczą bardzo ważną, by pamiętać, że choć każdy człowiek może mieć swój własny styl, tylko styl właściwy jednemu jedynemu artyście obdarzonemu geniuszem wart jest dyskusji. A ten geniusz nie objawi się nigdy w literackim stylu pisarza, jeśli ten nie nosi go w duszy. Sposób ekspresji może być doskonalony przez autora. Nie jest niczym niezwykłym to, że w toku literackiej kariery styl pisarza może się stać bardziej precyzyjny i sugestywny niż w przypadku Jane Austen. Ale pisarz pozbawiony talentu nie może rozwinąć prawdziwie wartościowego stylu: w najlepszym razie będzie to sztuczny mechanizm, z mozołem złożony w całość i pozbawiony iskry bożej.

Dlatego właśnie nie wierzę, żeby można było nauczyć pisać kogoś, kto nie posiada wrodzonego literackiego talentu. Tylko w takim przypadku można pomóc młodemu autorowi odnaleźć siebie, uwolnić jego język do klisz, wyeliminować niezdarność, wytworzyć nawyk poszukiwania z angielską cierpliwością właściwego słowa, jedynego trafnego słowa, które odda z największą precyzją dokładny odcień i intensywność myśli. W tej materii bywają nauczyciele gorsi od Jane Austen.

pak4, 2006-11-30 17:50:51

www.JaneAusten.pl © Ogród Jane Austen, 2004-2024

Template Licence